Rok jubileuszowy zbliża się do końca, więc pora przypomnieć sobie „świeższe” odsłony.
Do tej pory seria TW zagłębiała się w coraz to bliższe czasom współczesnym okresy historii, aż nadeszła pora na zatoczenie koła. Po Shogunie który zapoczątkował całą serię TW, CA powróciło do sprawdzonej krainy i tak oto ukazał się Total War: Shogun 2, cała masa graczy czekała na ową premierę z zapartym tchem. Głównym pytaniem jakie się nasuwało było czy CA podoła, czy nie zabije pięknych wspomnień związanych z S1. Gro osób też głowiło się nad tym, czy będzie to po prostu odświeżona jedynka czy też dostaniemy coś zupełnie nowego.
Na powyższe pytania odpowiedź otrzymaliśmy 15 marca 2011 roku, znów trafiliśmy do kraju Kwitnącej Wiśni, gdzie wiedzeni ambicjami stawimy czoła Szogunowi. Już w demo gra wyglądała nieźle, ale produkt finalny na większości wywarł pozytywne wrażenie, choć mnie miejscami zaskoczył.
Ale nie ma co dużo gadać, przejdźmy do konkretów. Na starcie otrzymaliśmy możliwość toczenia bojów w XVI-wiecznej Japonii. Dumni ze swej potęgi prężnie parliśmy do pokonania przeciwników i samego Szoguna, stan taki trwał niespełna rok bo takiej właśnie przestrzeni czasowej otrzymaliśmy dwa duże DLC. Pierwsze ukazało się Rise of the Samurai, cofające nas niejako o 400 lat wstecz w stosunku do podstawki. Drugi dodatek to Fall of the Samurai, będący znów przeskokiem w czasie w odniesieniu do S2, tym razem 300 lat w przód. I tak oto w oparciu o jeden produkt dostaliśmy trzy duże kampanie.
A w nich masę różnorodnych innowacji, zaskakujących rozwiązań i po prostu dobrej zabawy.
Nie raz przyszło nam się nagłowić którą technologię teraz lepiej rozwinąć,
Hmm badać z prawej czy z lewej
jaką świtę wybrać dla postaci,
Za rybę można było kupić lojalność
czy też jakie umiejętności podnieść dla agenta.
Nie dość, że ścieżek rozwoju było kilka to jeszcze pozostawała kwestia jak szczwanie połączyć bonusy z technologii z umiejętnościami i świtą, bo wtedy mogliśmy wrogowi wyrządzić praktycznie za bezcen szkody większe niż przez najechanie jego ziem naszymi wojakami. Trzeba też pamiętać, że agresja wojskowa często spotykała się z odpowiedzią sąsiadów, którzy znienacka potrafili zrobić desant za naszymi tyłami przez co rozgrywka nabierała rumieńców. Pamiętać należy też o tym, że nasze zbyt rozbuchane ambicje na kilkanaście tur skutecznie potrafił ostudzić Podział królestwa.
Nie raz i nie dwa z nadzieją patrzyliśmy na wspinających się na mury wrogów i odliczaliśmy ilu już odpadło
Jeszcze paru i czmychną zanim się wdrapią
Czasy późniejsze dawały również opcję przywalenia wrogowi pociskami wystrzelonymi przez flotę
Oj przyda się paru robotników do równania tych dziur
lub też po odpowiedniej rozbudowie taktycznego przerzutu wojsk koleją (choć tu animacja niestety kulała)
Jedzie pociąg z daleka…
To wszystko wsparte czynnikami ekonomicznymi i społecznymi jakie dotykały nasz kraj w różnych kampaniach na przestrzeni różnych epoko sprawiało, że gra nie znudziła się do tej pory. Konieczność pogodzenia zarówno ładu społecznego, zbilansowania budżetu jak i spełnienia warunków zwycięstwa do danego roku z żelazną konsekwencją deptały nam po piętach i zmuszały do kombinowania. Różne taktyki, kilkanaście tak naprawdę ścieżek rozwoju biorąc pod uwagę mnogie sposoby rozwoju agentów i dowódców do tej pory daje masę frajdy, a do tego dochodziło multi i tryb Avatara.Creative Assembly zafundowało graczom jedyny i niepowtarzalny tryb gry (i nie mam tutaj na myśli trybu wizytacyjnego rozgrywania bitew na mapie kampanii dla pojedynczego gracza, bo to już było w Napoleonie), który porwał graczy i jeszcze mocniej wciągnął. Tryb avatara, jaki stworzono dla gier multiplayer wywrócił stary porządek rzeczy. Każdy mógł stworzyć własnego generała, rozwijać go w kierunku dowódcy, wyborowego strzelca, bądź niepokonanego wojownika, zmieniać jego wygląd oraz barwy. Awansować na wyższe poziomy oraz tworzyć wyborową armię. Każda jednostka użyta w trybie awatara ma szansę zostać przy nas na dłużej jeśli osiągnie odpowiednią ilość doświadczenia. Co za tym idzie, możemy za specjalne punkty zdobywane w bitwach awansować taką jednostkę, nadając jej wyjątkowe, dodatkowe cechy, większą szybkość poruszania, wytrzymałość, lepszą walkę itp. Do tego zawsze można było ją przemianować i przemalować na sporo możliwych kolorów. Jeśli doliczymy do tego kampanie w kooperacji, uzyskamy najlepszą grę z serii w kategorii multiplayer.
Zbierając to wszystko do kupy śmiało można uznać S2 za udaną grę, zgodzicie się?
Dodany 2015-12-12 05:44:01 przez sadam86